czwartek, 4 sierpnia 2011

Dzień Piętnasty-04.08.2011

Po śniadaniu idziemy piechotą na cmentarz Pere Lachaise-mieszkamy 15 minut piechotą od tego niesamowitego miejsca, największego w Paryżu ( 43ha)cmentarza będącego jednocześnie przepięknym parkiem i miejscem pielgrzymek tysięcy ludzi rocznie. To było marzenie Zuzi-zobaczyć grób Chopina. Naprawdę przeżywa wizytę na grobie Chopina- jest jej smutno i wyznaje nam swoje marzenie-chce być wybitną pianistką i marzy o tym, by kiedyś pochowano ją przy Chopinie. Najlepiej razem z Lidzią-:)
Na mnie największe wrażenie robi oczywiście skromny ale pilnie strzeżony grób Jima Morrisona-przypominają mi się czasy, gdy będąc w LO na fali The Doors marzyłam, by odwiedzić jego grób. Teraz też spotykamy jednego cudownego hippisa, który siedzi po olbrzymim drzewem pełnym cytatów, fragmentów piosenek The Doors-jest taki śliczny, młody i kolorowy, że nie mogę oderwać od niego wzroku.

Pere Lachaise to jedyna chwila dłuższej zadumy i odpoczynku w ciągu dnia. Później zwiedzamy praktycznie "cały" Paryż, w większości na piechotę. Paryż wersja mini. Paryż wersja "kinder". Choć po łepkach-bo w tempie, udaje nam się zrealizować mój plan minimum z nawiązką.
Przez Centrum Pompidou ( oczywiście bez wchodzenia do środka) i zakupach w historycznych Les Halles docieramy do Katedry Notre Dame. Dalej mijając Hotel de Ville i Sainte Chapelle robimy kilka spektakularnych fotek przed piramidą na dziedzińcu Luwru. Niestety pogoda dziś kiepskawa, często łapie nas przeloty deszcz a niebo jest cały dzień zachmurzone-obawiam się, że fotki mogą być kiepskie. Dalej z Placu de la Concorde robimy sobie dłuższy spacer najsłynniejszą ulicą Paryża-Avenue des Champs Elysees, mijają po drodze imponujący Grand Palais i dochodząc aż do Arc De Triomphe. Po drodze jemy rujnący naszą kieszeń wyśmienity lunch w jednej z knajpek nad Sekwaną ( pysze mule i roti d'agneau- nie dziwię się, że Paryż zwany jest rajem smakoszy)
Metrem przedostajemy się do dzielnicy Montmartre-dzielnicy artystów i wykolejeńców, kabaretów i nocnego życia, którego nie dane nam skosztować podróżując z dziećmi. Ta dzielnica jest po prostu cudowna-kamienice, małe knajpki z których sączy się nastrojowa muzyka, ciekawi ludzie, Plac Pigalle ( nie widzę żadnych kasztanów-:(,
Moulin Rouge i wreszcie tętniący życiem Place du Tertre, pełen malarzy i artystów innej maści. Zuzia oczarowana starszym francuskim karykaturzystą namawia nas na zafundowanie jej karykatury- i tak pozuje do przedziwnego szkicu pełnego motyli i kwiatów, obserwowana przez przechodzących turystów, speszona ale szczęśliwa... Pragmatyczna Zosia stwierdza, że te niemałe pieniądze ( 20 EUR) woli wydać na jeansy w Polsce-:)
Na koniec imponująca "biała" bazylika Sacre Coeur i przepiękny widok z góry na Paryż.

Wysiadamy z metra stację wcześniej, by po drodze zrobić zakupy na jakąś małą kolację. Jak się okazuje- w dzielnicy marokańskiej. Ciekawe przeżycie-:)
Na kolację w hotelu świeża bagietka, pysze sery i wino- wersja oszczędnościowa.Zresztą jesteśmy tak padnięci, że jest nam wszystko jedno.

Paryż jest piękny, ciekawy, zaskakujący, intrygujący-trzeba tu koniecznie wrócić, ale bez dzieci i na dłużej. Pozostają do zobaczenia chociażby cudowne muzea, parki i te wszystkie urocze zakątki niesamowitego Montmartre...Wiem,że ciężko jest porównać te miasta, ale dla mnie jest o niebo cudowniejszy niż Barcelona, czuję go w sercu-:)
Jestem i tak bardzo dumna ze swoich dzielnych dzieci, szczególnie z Zuzi, że tam dzielnie zniosła tą wycieczkę i w ogóle całe te wakacje....Mówiąc szczerze, dziś mniej marudziła ode mnie-mi kompletnie odmówiły posłuszeństwa nogi, po przejściu 10 km piechotą-:(

Jutro już chyba luzik...Zosia chce jeszcze koniecznie zobaczyć korty Rolanda Garrosa. Ja odpuszczam nawet Museum D'Orsay-pozostaje dobry pretekst, by tu wrócić...A wieczorem będziemy już gościć się u Ani w Lunaille, 400km od Paryża...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz